Bazar z różnościami

Bazar złych snów - Stephen King

Kiedy dowiedziałam się, że Stephen King tym razem przyszykował dla swoich czytelników zbiór opowiadań, od razu zapragnęłam sięgnąć po tę pozycję. Panuje powszechne przekonanie, że proza w formie opowiadań sprzedaje się gorzej, niż w formie powieściowej. Podobno niektórzy czytelnicy kręcą nosem, kiedy podsuwa się im zbiór opowiadań. Niemniej ja z pewnością do nich nie należę. Uwielbiam opowiadania tak samo jak powieści. Dobre opowiadanie bowiem daje tyle samo czytelniczej satysfakcji, co dobra powieść. Ponadto do tej pory miałam pozytywne wrażenia jeśli chodzi o opowiadania Stephena Kinga, toteż był to kolejny determinant motywujący mnie do sięgnięcia po „Bazar złych snów”. Świetny tytuł, prawda? Dodatkowo idealnie oddaje charakter zbioru jeśli chodzi o tematykę. Poza tym każdy, kto kiedykolwiek był na jakimś bazarze, wie, że można tam znaleźć rzeczy przeróżne. Tak samo jest w przypadku zbioru opowiadań Kinga, bo wprawdzie każde opowiadanie jest jak wyjęte z marzenia sennego, to różnią się między sobą jakością. Sam King jest tu natomiast sprzedawcą – niczym bohater jednej z jego powieści – który przetrząsnąwszy stare szuflady, rozkłada przed czytelnikiem swój kram z opowieściami. Co z tego wynikło? O tym za chwilę.

 

Tymczasem parę słów o samym zbiorze. Otwiera je opowiadanie zatytułowane „130. kilometr”. Wierni czytelnicy Kinga od razu rozpoznają w nim mrugnięcie do wcześniejszej powieści o strasznym aucie dla kontrastu noszącym dość wdzięczne imię. Jak na początek zbioru jest to dość słabe opowiadanie, po którym większość czytelników odłożyło „Bazar…” na półkę. Kolejne opowiadania tylko utwierdziłyby ich w przekonaniu, że dalsze czytanie nie warte jest zachodu. Ja jednak czytałam nadal, ale głównie ze względu na przedmowy autora do poszczególnych tekstów. Dzięki nim możemy zajrzeć za kulisy pracy pisarskiej Kinga. Autor odsłania tu swój warsztat, a także przedstawia genezę powstania poszczególnych utworów. Przy okazji warto dodać, że z wypowiadanych przez niego słów można wywnioskować dlaczego wiele z jego powieści ma tak nieudane zakończenia. King nie ukrywa bowiem, że siadając do pisania, nie wie dokąd dana historia go zaprowadzi. Prawie nigdy nie wie, jak jego opowieść się skończy i ku czemu zmierza. Gdy tylko w głowie pojawia się mu jakiś pomysł, od razu siada do pisania i przelewa go na papier. Zakończenie w jego wypadku nigdy nie jest poddawane przemyśleniu. I niestety, wielokrotnie to widać. Wspomina o tym przed jednym z opowiadań, o którym mówi, że od razu wiedział jak się skończy. Cała operacja pisarska polegała jedynie na poprowadzeniu fabuły w określonym już kierunku. Moim zdaniem to jedno lepszych opowiadań w zbiorze, o którym dość długo myślałam, że najlepszą jego częścią będą właśnie odautorskie przedmowy.

 

Aż tu nagle, mniej więcej w połowie, pojawiają się trzy opowiadania, których nie waham się określić majstersztykami opowiadaniowej formy. Mowa o „Herman Wouk jeszcze żyje”, „Kiepskie samopoczucie” oraz „Billy Blokada”. Są to trzy opowiadania, które sprawiają wrażenie dobrze przemyślanych, co przekłada się na to, że są po prostu dobrze skonstruowane. W pierwszym King porusza temat pijanych kierowców powodujących wypadki na drogach. Narracja prowadzona jest z dwóch perspektyw, co idealnie buduje napięcie. Czytelnik po prostu czeka na to, co się wydarzy, mając świadomość, że w pewnym punkcie obie narracje się ze sobą zetrą. Samo zakończenie natomiast zmusza do refleksji nad kwestią języka poezji i jego możliwości jeśli chodzi o opis ludzkiej tragedii. „Kiepskie samopoczucie” z kolei rozpoczyna się bardzo niewinnie. Wydaje się nam, że uczestniczymy w życiu podstarzałej pary małżeńskiej. Tymczasem zakończenie okaże się nieco makabryczne. Natomiast „Billy Blokada” opowiada o tak ogromnej chęci realizowania własnej pasji, że popycha ona do zbrodni.

 

Niemniej trzy dobre opowiadania na tak opasły tom, jakim jest „Bazar złych snów” nie wystarczą, aby go pozytywnie ocenić. Nie wystarczą także przedmowy samego Kinga do każdego z poszczególnych opowiadań, choć są często dowcipne i w stylu, za który rzesze czytelników kocha autora. King występuje tu bowiem jako autor, który już nic nie musi udowadniać – czemu, rzecz jasna, nie ma się co dziwić – jako autor, który chyba chciał po prostu uporządkować swoje notatki i zamiast umieścić je w skoroszycie, zamieścił w tomie i oddał wydawcy. Co rzecz jasna widać. Jest to też swoistego rodzaju podsumowanie, którego dokonać może właśnie tylko pisarz, który już w dziedzinie pisarstwa wszystko osiągnął i z sentymentalnym uśmiechem patrzy na własne początki. Ale nie zapomina też o ludziach, którzy w ciągu jego drogi do sukcesu byli mu życzliwi i pomocni. Stąd każde opowiadanie opatrzone jest dedykacją.

 

Ale stali czytelnicy Kinga wiedzą, że autorowi nieraz zdarzały się słabsze pozycje (swoją drogą, chyba nie ma autora, któremu zdarzałyby się tylko dobre pozycje), toteż po nieudanym tomie opowiadań wypada liczyć, że King napisze jeszcze nie jedną dobrą książkę. Czego sobie i fanom Kinga życzę.