RECENZJA – Mariusz Czubaj: „Martwe popołudnie”

Martwe popołudnie - Mariusz Czubaj

Zaginięcia. Temat tyle samo fascynujący, co zastanawiający. Niejednokrotnie pewnie słyszeliście, że ktoś wyszedł z domu i nie wrócił. Ślad po nim zaginął, choć podobno nic nie znika bez śladu. Człowiek żyje z dnia na dzień, spotyka się ze znajomymi, chodzi do pracy, hoduje kota lub rybki. Nagle pewnego dnia zostawia pracę, znajomych, nienakarmionego kota, czy rybki. Albo inny scenariusz. Dobrze zarabiający biznesmen, w domu młoda żona, w garażu nowy model audi, bo podobno to najlepsza marka dla biznesmena, i biznesmen nagle znika. Choć równie dobrze może to być Marian Daj Pięćdziesiąt Groszy Kowalski, który każdego dnia z reklamówką pustych butelek koczuje pod osiedlowym sklepem, bo w przypadku zaginięć nie ma reguły. Marian znika, zostawiając reklamówkę i niedopite piwo. Niepodobne do Mariana. I wtedy zjawia się on. Detektyw. Pewni ludzie znikają, a inni ludzie ich szukają, jak mawia Marcin Hłasko, który życiową maksymę wprowadza także w czyn. Niezły z niego mądrala, a do tego upierdliwy jak wrzód na wiecie czym. Przynajmniej dla tych, z którymi mu nie po drodze. Obrywa. A jakże. Do końca jednak gra rolę twardziela z czarnego kryminału o nie wyparzonej gębie, skorego do ironii.

 

 

Zanim jednak Philip Marlowe – tak, to do tego bohatera mruga Czubaj, kiedy obdarza Hłaskę szachowymi zainteresowaniami – naszych czasów zaczął zachodzić drogę różnym nieciekawym typom także naszych czasów, studiował filozofię. Toteż nie zdziwcie się, jeśli czasem napomni coś o Kierkegaardzie. Ale żeby tylko. Hłasko, ten outsider, zna się także na sztuce, filmie i literaturze. Zna się na tym i Czubaj. „Martwe popołudnie” to nie tania rozrywka. O nie. Oprócz zabawy zawartej w warstwie kryminalnej, dostaniecie jeszcze inną rozrywkę. Trzeba być czujnym, jak pies na policyjnej akcji. Trzeba, bo Mariusz Czubaj podrzuca wciąż tropy, które wnikliwego czytelnika zaprowadzą do klasyki kryminału noir i filmów znanych z „W starym kinie”, taki cykl.

 

 

Ale Czubaj, wykorzystując poetykę noir, stąpa też całkiem współcześnie. Raymond Chandler nie umarł, Philip Marlowe żyje, chce się rzec, kiedy pochłania się każdą stronę, niczym pochłaniacz Bondy z pewnego obrazka. Bo musicie wiedzieć, że Mariusz Czubaj nie tylko ma świadomość konwencji, nie tylko jak wirtuoz potrafi ją zastosować, ale jeszcze przenieść w nasze współczesne realia. Pisarz realista, tak, to też Czubaj. Pod rękę z Marcinem Hłasko zwiedzimy hipsterskie knajpy na warszawskim Placu Zbawiciela. Ogólnie trochę śmieszne miejsca.

 

Mniej śmiesznie jest za to w Magdalence. Krew na ścianach, jakby rzeź urządził sobie klient pewnego hostelu w Pradze. Bo zaginięcie to dla Mariusza Czubaja tylko punkt wyjścia. Przyjąwszy zlecenie, Hłasko wkracza bowiem w świat, który przemierzali także jego poprzednicy. To brudny świat styku biznesu i polityki. Kilkakrotnie oberwie, kilkakrotnie znajdzie się po tej stronie pistoletu, po której nikt by nie chciał.

 

 

Zadał się z nieodpowiednimi ludźmi. Taka praca. A tropy prowadzą w przeszłość, gdzie kryją się pewne tajemnice, które zdają się potwierdzać regułę, że pierwszy milion trzeba ukraść.

 

„Martwym popołudniem” Mariusz Czubaj otwiera nowy cykl, cykl z Marcinem Hłaską. Wybuchową mieszankę czarnego kryminału i thrillera politycznego, jak pisze wydawca na okładce. Czytać powoli, sączyć, jak dobre wino, delektować się, bo każdy niuans może okazać się ważny. Polecam.