Klasa i brud

Głowa Minotaura - Marek Krajewski

„(…) jest jeszcze inny świat: ciemne i ukryte rejony sadystów, ludzi obłąkanych, zdeformowanych moralnie szaleńców, oddanych brutalnym żądzom, monstrów, które wygryzają dziewicom policzki lub samogwałcą się nad kołyską własnego dziecka”. Powyższy cytat, pochodzący z „Głowy Minotaura” Marka Krajewskiego, idealnie oddaje klimat całej twórczości wrocławskiego pisarza, nie tylko powieści wydanej po raz pierwszy w 2009 roku. Czytelnicy gustujący w uładzonych i bezkrwawych kryminałach, książki Krajewskiego powinni więc omijać szerokim łukiem i szukać czegoś lżejszego kalibru. Krajewski bowiem, w wywiadach sprawiający wrażenie człowieka łagodnego i delikatnego, w twórczości pisarskiej nie zna granic. Rzeczywistość wywraca na nice, odziera ze złudzeń, schodzi w najmroczniejsze rejony miasta i ludzkiej psychiki. A wszystko po to, aby „ciemne i ukryte rejony sadystów” wywlec z mroku, nazwać i zaniepokoić nimi czytelnika. Wszak rodzaj kryminału uprawianego przez Marka Krajewskiego taki właśnie ma być. Pisarz czerpiąc z tradycji czarnego kryminału, jednocześnie tworzy zupełnie nową jakość, oryginalną i od razu z nim kojarzoną. Bo obok rudymentów, momentami wręcz kloacznej i brzydkiej strony rzeczywistości mamy przecież umiłowanie antyku, przejawiające się głównie w nawiązaniach oraz bezpośrednio: zarówno Popielski jak i Mock są wielbicielami łaciny. W powieściach Krajewskiego zazębiają i przenikają się więc dwa światy: świat, dla którego najbliższym synonimem jest klasa, wyższa sfera, erudycja (jaki współczesny policjant włada łaciną?) oraz brud, nędza moralna i fizyczna.

 

W takim świecie, w którym w niemal każdy aspekt życia wkrada się brud ciemnej strony, praktycznie nie ma bohaterów, których by ona nie dotknęła. Może z wyjątkiem Leokadii, kuzynki Popielskiego. Nawet jego dorastającej córce nie będzie dane uniknąć zła, jakie emanuje od ludzi zepsutych do szpiku kości. Skoro tak, to również nieprawdopodobieństwem jest, aby funkcjonariusze policji, którzy na co dzień obcują z mroczną stroną życia, uniknęli przesiąknięcia nią. Mock i Popielski mają ze sobą wiele wspólnego. Poza pasją do łaciny łączy ich także dionizyjski styl życia: wino, kobiety i śpiew. Ale połączy ich także coś więcej.

 

„Głowa Minotaura” jest pierwszą powieścią, w której pojawia się postać Edwarda Popielskiego. Wcześniej sympatią czytelników cieszył się Eberhard Mock, stanowiący właściwe niemalże lustrzane odbicie Popielskiego. Oczywiście charakterologicznie, bo fizycznie obaj panowie się nieco różnią. Aby wprowadzić postać Edwarda, Krajewski „podsunął” Mockowi śledztwo, którego wątek sięga aż do Lwowa, miasta, w którym pracuje Popielski. Śledztwo dotyczy makabrycznych morderstw dokonywanych na kobietach. Jaka nieludzka postać – bo chyba tylko potwór mógłby się takich czynów dopuścić – morduje dziewice i okalecza ich twarze wygryzając policzki? Na to pytanie będą się starać odpowiedzieć Mock i Popielski.

 

Obu policjantów połączy więc wspólna praca. Będziemy się przyglądać metodom ich pracy oraz obserwować jak kiełkuje między nimi męska przyjaźń. Obaj panowie będą mieć także wspólne sekrety, które dotyczyć będą bynajmniej nie tylko eskapad do domów publicznych. „Głowa Mintaura” jest właściwie powieścią, w której nie tylko poznajemy Popielskiego, ale jesteśmy także świadkami jego inicjacji. Śledztwo prowadzone wspólnie z Mockiem, zmienia go. Metody, które zaczyna stosować nijak się mają do proceduralnej pracy policjanta. Nie zdradzając zbyt wiele z fabuły, powiem tylko, że na końcu Popielski stanie się niemalże wzorcowym bohaterem czarnego kryminału, czyli twardzielem z własnym kodeksem moralnym, wymierzającym sprawiedliwość nie zawsze zgodnie z obowiązującym prawem, lecz z własnym poczuciem sprawiedliwości.

 

Powieści Marka Krajewskiego, oprócz elementów turpistycznych, epatowania brzydotą (fizyczną i moralną), zawierają także mnogość elementów sprawiających, że czyta się je jak świadectwa czasów, w których dzieje się akcja. Co niewątpliwie jest atutem, zważywszy na fakt, że autor jest przecież współczesny. Biorąc do ręki którąkolwiek powieść Krajewskiego, czytelnik może być pewien, że każda naznaczona jest niepisanym, umownym znakiem jakości. Nazwisko wrocławskiego autora jest bowiem swoistą marką, pod którą kryje się dopieszczenie każdego szczegółu. Nic dziwnego skoro autor w kwestiach obyczajów, medycznych, językowych i wielu innych, z których składa się całościowy obraz powieści, korzystał z porad fachowców danej dziedziny. Nie inaczej jest także w przypadku „Głowy Minotaura”. Towarzysząc niejako Popielskiemu i Mockowi, czujemy klimat przedwojennego świata, przedstawionego niezwykle sugestywnie i tym samym oddziaływującego na odbiorcę. Bohaterowie nie tylko posiłkują się specjałami ówczesnej kuchni, nie tylko przemierzają przestrzenie topograficznie zgodne z ówczesną rzeczywistością, ale używają także dialektu lwowskiego.

 

Z twórczości Marka Krajeskiego ponadto wypływa również pewien morał: zło miewa nie tylko brzydką, naturalistyczną postać, ale zalęgnąć może się również w świecie wyższych sfer. Nie zawsze jest złe, to co jest brzydkie. Za młodą i piękną twarzą mogą się kryć najgorsze ludzkie namiętności. Jest to tym gorsze, bo stwarza pozory i złudzenia. Krajewski zdziera maski i pokazuje kloaczność ciemnej strony rzeczywistości w czystej postaci.

 

Jeśli jeszcze nie poznaliście twórczości naszego czołowego kryminalisty, to najwyższy czas to nadrobić. Pamiętajcie jednak, że sięgając po powieści Krajewskiego, musicie być gotowi na mocne wrażenia, które dla jednych mogą okazać się atutem, dla innych już niekoniecznie. Ja zdecydowanie należę do pierwszej grupy i z niecierpliwością czekam na najnowszą książkę pisarza, jak i lekturę poprzednich.