Zbrodnia w górach

Zacznę od tego, że wielką miłośniczką gór nie jestem. Od widoku górskich szczytów i dolin tonących we mgle, wolę ciepły piasek przesypujący się przez palce, szum morza i horyzont, gdzie niebo styka się z taflą wody. Nie przepadam także za góralską gwarą i folklorem, co oczywiście nie oznacza, że nie cenię ich jako barwnych elementów składających się na całościowy koloryt naszego kraju. Po prostu jeśli wszystko jest kwestią gustu, to kierując się własnym, mając do wyboru urlop w górach i nad morzem, bez wahania wybrałabym morze. Co więc sprawiło, że sięgnęłam po książkę tak mocno osadzoną w górskich realiach, że nawet bohaterowie w wielu przypadkach posługują się góralską gwarą? Ciekawość. Byłam po prostu ciekawa jak autorzy książki zaadaptują konwencję kryminału do góralskich realiów. Po lekturze oczywiście zaspokoiłam swoją ciekawość, ale jednocześnie poczułam także sympatię do gór i nawet przez chwilę pomyślałam, że pomysł zarzucenia plecaka na plecy – jak czyni to główna bohaterka, Anna – i udanie się w kierunku Zakopanego, brzmi zachęcająco.
Niemniej jednak „Śleboda” autorstwa Małgorzaty i Michała Kuźmińskich nie tylko wzbudza tęsknotę za górską przygodą u osób, których nigdy wcześniej podobne pomysły nie ekscytowały, ale jest to również wartościowa proza równie mocno osadzona w realiach góralskich, co w realiach współczesnych. Jestem przekonana, że za kilkanaście, albo kilkadziesiąt lat, przyszli czytelnicy „Ślebody” z łatwością uchwycą charakter naszej współczesności, gdzie praktycznie nie obywamy się bez portali społecznościowych, tabletów, laptopów i smartfonów. Nowoczesny anturaż wkrada się także w życie współczesnych górali, którzy pragnąc przyciągnąć turystów, zamiast tradycyjnych dań serwują cuda, które już na poziomie językowym wydają się być dziwaczne – na przykład góralburgery. Kiedy wraz z główną bohaterką obserwujemy widoki co chwilę pokazujące się i znikające w oknie autobusu, uświadamiamy sobie, że im bliżej Tatr, tym jest coraz więcej paskudnych bilbordów szpecących krajobraz. Kontrast między starym, a nowym jest w powieści stale obecny, a jego charakter jest wyznacznikiem klimatu współczesności.
Powieść małżeństwa Kuźmińskich jest niezwykle warstwowa i różnica między tym, co było, a tym co jest konstytuuje się również w warstwie językowej. Kiedy młode pokolenie posługuje się czystym językiem polskim, od czasu do czasu jedynie inkrustowanym gwarowymi naleciałościami, to starsi ludzie komunikują się wyłącznie za pomocą gwary. Abstrahując jednak od pokoleniowych kontrastów wyrażających się w języku i podejściu do życia, należy zauważyć, że funkcją języka w powieści nie jest tylko zwracanie uwagi na różnice między młodymi i starymi. Początkowe partie tekstu są dosyć poetyckie, możemy odnaleźć na przykład kilka metafor („Uśmiechnął się klawiaturą bielonych zębów”). Jednak im dalej w tekst, tym jest bardziej prozatorsko. Ale nie do końca, bo przed każdym rozdziałem, a niekiedy także w trakcie, pojawiają się fragmenty góralskich piosenek, które pełnią funkcję komentarza do rozgrywającego się wydarzenia, bądź zawartości całego rozdziału.
Owe teksty piosenek są ukłonem w stronę góralskiego folkloru i tradycji, ale kto myśli, że książka Kuźmińskich jest bezkrytycznym peanem na cześć góralszczyzny, myli się. Autorzy pamiętają także o kontrowersyjnych zdarzeniach z przeszłości. Mowa o Goralenvolk, akcji germanizacyjnej przeprowadzonej w czasie drugiej wojny światowej na Podhalu. Propagowano wówczas ideę, jakoby górale byli pochodzenia niemieckiego. Wielu z nich otrzymywało wówczas kenkartę, co przez górali nie dających się omamić propagandzie, uważane było za rodzaj zdrady. Ale jak pokazuje historia Babońki, staruszki pamiętającej niejeden góralski sekret, posiadanie kenkarty nie zawsze wiązało się ze zdradą. Babońka także posiadała kenkartę, ale kierowały nią zupełnie inne pobudki. Jak widać autorzy stronią od jednoznacznych sądów, mając całkowicie świadomość, że przeszłość jest bardziej skomplikowana niż może się wydawać.
Jeśli jesteśmy już przy przeszłości, to należy zaznaczyć, że w powieści również mocno zarysowany został wątek dotyczący zdarzeń sprzed lat. Dotyczy on postaci Jana Ślebody, który zostaje zamordowany. Śleboda jest w Murzasichlu osobistością kontrowersyjną. Podczas wojny kolaborował z Niemcami, po wojnie natomiast współpracował z bezpieką. Na jego przykładzie autorzy pokazują jednostkę, która potrafi odnaleźć się w każdym ustroju. Ale tak, jak jest w przypadku Goralenvolku, i tutaj autorzy wystrzegają się jednoznacznych sądów, pokazując, że Śleboda posiadający wiele negatywnych cech, może wzbudzić w kimś miłość oraz może być wierny pewnym wartościom, dla których gotów byłby oddać życie. Śmierć Ślebody uruchamia w powieści wątek kryminalny, który został potraktowany… życiowo. Co to znaczy? Autorzy nie snują misternej intrygi, która w prawdziwym życiu prawdopodobnie by się nie wydarzyła. Nie wprowadzają również nieprzeciętnie inteligentnego sprawcy, który w realnych kronikach kryminalnych rzadko się pojawia, lecz plotą intrygę opartą na najczęstszych ludzkich motywacjach, pchających człowieka do popełnienia zbrodni. Tym samym zdają się polemizować z autorami, którzy komplikują intrygę i wymagają zarówno od czytelnika, jak i literackiego detektywa, uruchamiania wielorakich kontekstów. Mimo tak pomyślanej intrygi, nie brakuje w powieści punktów zwrotnych, które niezaprzeczalnie przykuwają uwagę czytelnika. A skoro już jesteśmy przy wrażeniach czytelniczych, to koniecznie muszę nadmienić, że jest w powieści moment, kiedy działanie bohaterów, a właściwie jego brak, wprawia czytelnika w lekką irytację. W powieści występuje postać Romusia, starego człowieka chorego na autyzm, który od wielu lat jest uważany przez mieszkańców Murzasichla za miejscowego głupka. Okazuje się, że tylko on widział mordercę rodziny Ślebodów, ale nie potrafi się tą informacją z nikim podzielić. Jedyne słowa, które wypowiada to ciąg kilku liczb. Kiedy czytelnikowi od razu przychodzi do głowy myśl, że ciąg liczb to nic innego, jak numer rejestracyjny auta, bohaterowie zachowują się jakby nie potrafili myśleć logicznie. Co zupełnie nie pasuje do dziennikarza i antropolożki kultury z tytułem doktora. To tylko niuans w kontekście całej powieści, ale mimo wszystko wypada dość niewiarygodnie.
Wspominana wyżej postać Romusia, Babońka, będąca skarbnicą starych, zapomnianych historii, mieszkańcy oraz osoby przybyłe wpasowują się w obraz małej miejscowości, żyjącej z turystów. Mimo że jest to konkretna osada, osadzona w konkretnych realiach, to jest w niej coś z uniwersum. W Murzasichlu skupiają się wszystkie dobre i złe cechy wszystkich małych miejscowości, w których każdy każdego zna. Ale na dwójkę przybyszów, Annę i Sebastiana, wywrze zupełnie inny wpływ. Anna wraca do Murzasichla po latach. Pobyt w góralskiej miejscowości jest dla niej uporządkowaniem pewnych spraw z przeszłości. Natomiast dla Sebastiana okaże się ona miejscem przemiany. Cwany, pewny siebie i grający nie do końca fair, dziennikarz całkowicie zweryfikuje swoje postrzeganie pewnych spraw. A Murzasichle, które chwilowo zatrzęsło się w swoich posadach, powróci na dawne, uporządkowane tory.
Podsumowując: powieść „Śleboda” to kryminał idealnie osadzony w podhalańskich realiach, z życiową intrygą, doskonale uchwytujący klimat góralskiej kultury oraz współczesności. Polecam.